piątek, 5 listopada 2021

#42 gasnę

 Hej! 

dość długo nie pisałam, a to dlatego, że nie jest dobrze. Nie chciałam się tym dzielić, bo nie oczekuję i w sumie chyba nawet nie chcę słów pocieszenia. Przez te dwa tygodnie dobrnęłam do 52,1 kg - moja najniższa waga (pewnie tyle ważyłam w podstawówce, albo na wczesnym etapie gimbazy). Nie utrzymałam jednak tego, bo przez dwa weekendy z rzędu objadłam się słodkimi i słonymi przekąskami + wino. Później płacz, brak poczucia kontroli, wyrzuty sumienia ze pozwoliłam na napady (choć kalorycznie było to zamknięcie dnia w granicach +/- 2000 kcal, czułam się jakbym zjadłam 10 000 kcal). Najgorszy był ból wypełnionego brzucha, chciało mi się wymiotować, ale nie umiałam przestać. Głowa ciągle kazała mi wkładać do ust kolejne ciastko, chrupka, popcorn. Moja terapeutka nie patrzy jednak na to, jako na napad, lecz na wołanie niedożywionego organizmu, że potrzebuje jedzenia i gdy tylko ciało czuję, że dostarczam pożywienie to od razu to odnotowuje i wysyła sygnały, że chce jeszcze i jeszcze. Przez ten czas miałam też trochę poważnych rozmów z moim Narzeczonym na temat tego, co robię i co już z sobą zrobiłam. Zaczął zwracać uwagę na to, że ciągle oglądam jedzenie na yt czy insta 😂 i też w ostatnim czasie nie udawało mi się ukrywać zawrotów głowy, choć staram się wstawać bez gwałtownych ruchów. Nie pisałam Wam o tym, ale mój ostatni okres trwał w sumie dwa dni marnego krwawienia (zwykle trwa 5/6 dni a pierwsze 3 dni są obfite), nie wiem czy w tym miesiącu w ogóle dostanę okres... Zwłaszcza, że nie miałam dni płodnych (zero śluzu xd). Jestem zmęczona całą tą sytuacją, widzę, że tak naprawdę nie żyję tylko próbuję przetrwać. Myśli o jedzeniu, niejedzeniu, ćwiczeniach, wadze, kaloriach zajmują praktycznie cały mój umysł i czas. Jestem ciągle rozdrażniona i zwyczajnie smutna. Chodząc po Biedronce zazdroszczę ludziom, którzy wkładają do koszyka zwyczajne produkty, bez czytania ile mają kalorii i zastanawiania się co się najbardziej "opłaca". Śni mi się jedzenie... I to nie tylko jakieś mega uczty, pizza czy kebab (choć też), ale takie zwyczajne rzeczy. Ostatnio śniło mi się, że smaruję bagietkę avocado, nakładam na to sałatę, szynkę, ser, jajko. I wiecie jakie to było piękne? 😍
W rzeczywistości jednak taka bagietka ma za dużo kcal i nawet, gdybym zdecydowała się na nią jako taki główny posiłek dnia to na pewno bez avocado, sera czy jajka, bo dają razem za dużo kalorii. To smutne. Zaczynam też zauważać, że moje zdolności poznawcze mocno ucierpiały, zwłaszcza pamięć. Ostatnio zapomniałam kodu do domofonu i byłam totalnie zażenowana, stojąc pod wejściem do bloku i nie mogąc go sobie przypomnieć... Otworzyła mi sąsiadka, która akurat szła z pieskiem
i oczywiście od razu zapytałam narzeczonego o ten kod, po czym na drugi dzień znowu go zapomniałam (teraz już pamiętam, ale zapisałam w tel w razie W😂) Zapomniałam też zapłacić internet i dostałam upomnienie (pierwszy raz w żyiu) i zgubiłam gdzieś okulary. Może się to wydawać mega błahe i ogólnie ludzkie. Zgadzam się, wiem, że są osoby, które tak po prostu mają, ale ja nie należę do tych osób. Zawsze szczyciłam się mega super pamięcią a teraz czuję się czasami jakbym miała podziurawiony mózg😅😅 Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zamiast czuć się lepiej, atrakcyjniej w swoim ciele, czuję się coraz gorzej. Jeszcze dwa/ trzy miesiące temu widziałam, że chudnę
i choć często narzekałam, to miałam momenty, że patrząc w lustro czułam jakieś tam zadowolenie z tego, co osiągam. Chodziłam po lumpeksach, bo czułam, że mogę pozwolić sobie na bardziej "szczupłe" ciuszki. A teraz? Logicznie wiem, że jestem chudsza niż dwa miesiące temu, ale już tego nie widzę, serio. A czuję się bardzo podobnie jak przed odchudzaniem, a czasem nawet gorzej. Znowu mam ochotę zakrywać się ubraniami. I już każdy, dosłownie każdy posiłek sprawia, że czuję się źle i tłusto jedząc. Jest tak mnóstwo szajsu wokół tego wszystkiego, który coraz bardziej zauważam,
i którym jestem zwyczajnie przemęczona, że chce mi się tylko siedzieć i płakać. Nie będę jednak wszystkiego tutaj wymieniać, bo nie ma to sensu i nie jest potrzebne. I tak już sporo wylałam w tym poście 😎 Podzieliłam się natomiast tym wszystkim z moim Chłopem, bo wiem, że potrzebuję jego pomocy, aby zadbać o siebie. Sama nie daję rady, sabotuję każdą próbę, kompensuję ćwiczeniami i nie poruszam się ani trochę na przód. Podsumowując: mój Niuniek zaczyna mnie mocno pilnować żebym więcej jadła i choć jest to za moim przyzwoleniem to jednak muszę się mocno pilnować żeby po kryjomu nie ćwiczyć i nie oszukiwać na inne sposoby. Totalnie, na maksa i panicznie boję się przytyć choćby kilogram. Mam już zapowiedziane, że dzisiaj zostanie mi odebrana waga. Płakać mi się chce na tę myśl (to takie głupie, pisze to 26 letnia dziewczyna). Wiem jednak, że nie ma innej opcji, bo ważę się około 10/15 razy dziennie XD i waga decyduje o tym jak się czuję i czy mogę coś jeszcze zjeść czy nie. Doszłam do takiego momentu, że pilnuję się żeby nie wypić za dużo wieczorem, aby rano nie było na wadze więcej... Chore, jest mi totalnie głupio, bo sporo właśnie takich totalnie chorych/ dziwacznych nawyków przemilczałam nawet przed Wami. 

Moja dzisiejsza waga to 53,7 kg, czyli wciąż sporo brakuje do tych 52 kg, które już miałam. Prawdopodobnie przez najbliższy czas nie będę wiedzieć ile ważę. 

Ogólnie to ten post jest po to, aby poinformować Was, że trochę chcąc (zdrowa część mnie) a trochę nie chcąc (ta zaburzona część) rozpoczynam pewien proces zmiany. Nie mam pojęcia jak to wyjdzie, czy w ogóle wyjdzie, ale wiem, że muszę się skupić na sobie i raczej nie będę tutaj pisać (choć planuję Was czytać 😊). Od zawsze miałam w sobie silny głos, który unieważniał mnie, moje emocje, przeżywanie, problemy psychiczne czy fizyczne i teraz też ciągle krzyczy, że wymyślam i przesadzam, bo przecież moje BMI jest w normie i nie jestem wychudzona. I tak szczerze mówiąc, mimo że mój organizm komunikuje mi szeregiem symptomów, że nie jest dobrze, to mój mózg ciągle podpowiada, że przecież nie jest jeszcze ze mną tak źle, inni mają gorzej XD Nawet teraz pisząc to wszystko jest mi wstyd przed Wami. Wiem, że to jest wyniesione z dzieciństwa. I nie chce stracić miesiączki, tylko po to, by poczuć się wystarczająco źle, by o siebie zadbać.

Trzymajcie się zdrowo!💖

piątek, 22 października 2021

#41 back to school

Witajcie! 

Tak, jak w tytule - udało się i jestem studentką, znowu 😁 Cieszę się, czuję ekscytację i jednocześnie lęk, że sobie nie poradzę (nie mogłoby być inaczej). Po pierwsze już prawie miesiąc studiów za nami i trzeba będzie jakoś to nadrobić, a nie znam tam nikogo i kontakt jest trochę utrudniony, ponieważ zapisałam się do grupy weekendowej - to jest w założeniu uczelni taki tryb pomiędzy studiami stacjonarnymi a zaocznymi - wszystko za darmo, jak na stacjonarnych, ale wykłady odbywające się na tygodniu są zdalnie a część ćwiczeniowa rozpisana jest na zjazdy weekendowe. Nie do końca jeszcze wiem jak to dokładnie działa, bo dopiero wczoraj zaniosłam osobiście potrzebne dokumenty i wciąż czekam na to, aż oficjalnie zostanę włączona do grupy. Pewnie będę zmuszona zaczepić kogoś poprzez facebooka. Oprócz tego będę musiała nadrobić jakąś część przedmiotów z licencjata, bo ostatecznie dostanę tytuł magistra pedagogiki po dwóch latach. Na razie jestem pełna zapału, więc myślę pozytywnie 😊

W środę nie zawaliłam! Wypiłam tylko jednego drinka (whisky +cola zero). Już trzy dni z rzędu nabijam ponad 10 tysięcy kroków i całkiem fajnie się z tym czuję, chciałabym to utrzymać, tylko trudniej jest to zrobić, gdy się nie ma celu. A dziś już nie mam nic do załatwienia. Może pójdę połazić trochę po galerii i może nawet zrobię spacer w parku jeśli będzie otwarty (wczoraj był zamknięty przez mega silny wiatr). 

Dzisiejsza waga: 52,4 kg

Aanderand Twoje komentarze zawsze są tak bardzo wspierająco - motywujące, dziękuję! I fakt, nie spodziewałam się, że zrzucę aż tyle kilogramów, zwłaszcza że początkowo moim celem było 55 kg. Co do utrzymania wagi - wciąż czuję się niewystarczająco "chuda" :/ ogólnie jestem w takim momencie, w którym czuję się nieco rozszczepiona. Moja logiczna część mówi, że już dość, ale ta zaburzona ciśnie dalej. W każdym razie otworzyłam się na terapii na to, aby pracować nad wzmocnieniem tej rozsądnej części, bo wcześniej byłam totalnie zamknięta na "zdrowe podejście". 

Panna A. co do celu wagowego to marzy mi się 45 kg. I tak, wiem że to nie będzie poprawne BMI, ale będzie wystarczająco daleko od 6 z przodu i z lekkim zapasem przed 5 z przodu. Pisząc to i przyznając, że dążę do 45 kg czuję się trochę zawstydzona i zażenowana, bo wiem, że nie jest to dobry
i zdrowy cel. 

Trzymajcie się zdrowo! 

środa, 20 października 2021

#40 życie w toku

 Hej dziewczyny! 

Po moim ostatnim, rozentuzjazmowanym wpisie nastąpiło milczenie, ale nie wydarzyło się nic złego i nadal jestem raczej w tym wyżowym punkcie, choć może nie tak intensywnie, jak w ostatnim wpisie. Za radą Panny A. zastanawiałam się czy aby na pewno teraz chcę robić wszystkie te rzeczy, które wypisałam. Odpowiedź brzmi: nie. Co prawda, wciąż uważam, że to wszystko są czynności, których chcę, ale nie wszystkie tu i teraz. Przez ten czas, gdy nie pisałam, miałam anginę a mój Miniek miał zapalenie zatok, więc obydwoje siedzieliśmy ze sobą cały bity tydzień 💑💕 Raz nawet udało mi się pokonać go (1:0) w fifę na konsoli! (nie dawał z siebie wszystkiego, ale to i tak cieszy). Piękny wspólny czas, piękny wspólny tydzień, ale też trochę wpłynął na wprowadzanie mojej nowej rutyny życiowej. W każdym razie udało mi się wrócić do nauki hiszpańskiego - na razie duolingo, ale już wyciągnęłam
z zakamarków szafy swoje książki i materiały do nauki. Udaje mi się czytać po wstaniu z łóżka, przy kawie - wypisuję sobie to, co czuję, że mnie dotyka "na później", ponieważ zakładam zeszyt do spisywania swoich myśli ("myślnik" 😅) Ja ogólnie od zawsze jestem takim papierniczym freakiem i uwielbiam kupować zeszyty i różnego rodzaju akcesoria papiernicze, więc tak, wczoraj byłam na zakupach i kupiłam do tego celu nowy zeszyt oraz zeszyt w kropki do bujo. Postanowiłam, że podejmę kolejną próbę prowadzenia takiego własnego planera, dodatkowo kupiłam w Action trzy różne zeszyty z naklejkami, ozdobnymi stronami/kartami i sprawiło mi to ogromną przyjemność (choć mam takich rzeczy już sporo w domu, ale nigdy dość!). Zaczęłam również czytać Harrego Pottera w oryginale. Na razie rezygnuję z blogów grupowych i wierszy. Nie udało mi się wprowadzić porannego rozciągania, pisania opowiadań i spisywania snów - są to aktywności, których wprowadzenie wciąż rozważam, nie wszystko na raz 😎 (wow, skąd we mnie ta równowaga?;o)

Co do diety, wciąż IF, wciąż poniżej 1000 kcal, średnio 500/600 kcal 😞 

Dzisiaj o godzinie 13 mają być wyniki rekrutacji, więc dowiem się, czy będę studentką. 

Wczoraj byłam pierwszy raz od ponad roku na sesji terapeutycznej
w gabinecie! W między czasie moja psychoterapeutka zmieniła lokalizację
i ma naprawdę przepiękny gabinet😍 Korzystając z okazji, że ruszyłam dupę do większego miasta, zrobiłam rundkę po galeriach (łącznie wyszło mi 13 km) i mam dziś zakwasy w rękach a nie w nogach 😶 Spaliłam około 500 kcal a przez cały dzień żyłam na trzech kostkach gorzkiej czekolady i dopiero pod wieczór, po powrocie do domu zamówiliśmy jedzenie - dla mnie sałatkę
z kurczakiem. 

Dzisiaj mamy też gościa, przyjeżdża do nas koleżanka i będzie spała, więc będzie trochę alkoholu i jedzenie, jeszcze nawet nie wiem co, ale mam mega silne postanowienie, że nie zawalę. 

Przez to, że tak długo nie pisałam to znowu wychodzi post-tasiemiec :/ dlatego nie będę się już więcej rozpisywać, bo jeszcze wrzucam zaległą aktualizację wymiarów.

 waga (15 września) - 55,8 kg;

waga (15 października) - 53,9 kg;

                    BMI : 19,56

                policzki: 42 cm; -1 cm 

                   szyja: 32 cm; -0 cm

klatka piersiowa: 79,5 cm; -2,5 cm

                 ramię: 25,5 cm; -0,5 cm

                    talia: 62 cm; -2 cm

                brzuch: 79,5 cm; -2,5 cm

                biodra: 88,5 cm; -2,5 cm

                    udo (I): 51,5 cm; -2 cm

            udo (II): 38 cm; -0 cm

                łydka: 33,5 cm; -1 cm

Od poprzedniego miesiąca jestem mniejsza o 14 cm i lżejsza o 1,9 kg

Od początku odchudzania (maj) jestem mniejsza o 103,5 cm i lżejsza o 17 kg

Statystyka pokazuje, że to najgorszy wynik miesięczny od początku. Nie świruję (aż tak xd), raczej pogodziłam się z tym, że teraz moje tempo to 2 kg na miesiąc. Trudno, ważne, że centymetry wciąż w miarę dobrze lecą. Dzisiejsza waga: 53,1 kg 

Dziękuję za każde słowo i wsparcie od Was 💙

Trzymajcie się!

P.S. strasznie denerwują mnie "i", "w", "z" na końcu linijki, a gdy je przenoszę to powstają dziury, które denerwują mnie równie mocno, bo tekst nie jest wtedy ładnie wyjustowany 😡😓

wtorek, 5 października 2021

#39 ze skrajności w skrajność

 Hej!

Moja podyplomówka z psychodietetyki to trochę,- jak to się mówi- pic na wodę 😂 Odbywa się to za pomocą e-learningu i już przerobiłam prawie połowę semestru w jeden weekend. Także lada moment ogarnę całość i będę musiała czekać do lutego na otwarcie kolejnego semestru i udostępnienie materiałów. 

Wczoraj podjęłam decyzję, że zapisuję się na studia II stopnia z pedagogiki 🙉(i właściwie już spełniłam wszelkie wymogi formalne rekrutacji i czekam na wyniki). Główny powód jest płytki, powierzchowny i głupi - po prostu chcę studiować, tęsknie za studiowaniem (nie wierzyłam, że kiedykolwiek to powiem, czy chociaż pomyślę). Jest to chyba też pewnego rodzaju ucieczka przed dorosłością i przed ogarnięciem siebie (swojej głowy). ALE! Są też plusy, całkiem logiczne i przyszłościowe, dzięki czemu ta decyzja ma uzasadnienie. Otóż zdobędę za darmo (w sensie bez inwestycji finansowej) kwalifikacje pedagogiczne, których koszt na studiach podyplomowych waha się od 2,5 do 3,5 tysięcy. Daje to możliwość pracy w szkołach, ośrodkach wychowawczych, resocjalizacyjnych, domach dziecka czy poradniach psychologiczno - pedagogicznych. Są to miejsca, w których mogę pracować również w zawodzie psychologa, ale to przygotowanie pedagogiczne jest niezbędne. Załapałam się na ostatnią turę rekrutacji i wyniki dopiero 20 października... 😑 Mam nadzieję, że się dostanę! 

Co do diety - stosuję IF 18-6, okienko żywieniowe mam między 12 a 18. Dziś już zaczynam drugi tydzień i myślę, że już się przystosowałam, jest mi z tym dobrze. Kontroluję też od kilku dni picie czystej wody i chcę, aby to była moja codzienna rutyna (min. 1,5 l ). Mam też postanowienie, aby jeść więcej warzyw. Dopiero dzisiaj wróciłam do wagi 54,5 kg. 

Z fazy bezużyteczności i bycia leniwą kluchą wskoczyłam na fazę hiper produktywności. Chwilo trwaj! Dzisiaj psychoterapeutka zapytała mnie, czy uważam, że na dłuższą metę da się żyć takimi skrajnościami- prawdopodobnie nie, ale już się do tego przyzwyczaiłam i próbuję nie dobijać się, gdy jestem leniem, natomiast wykorzystywać okresy, gdy jestem pracusiem. Choć przyznam, że wczorajszy dzień mocno wszedł mi na banię i nie mogłam spać przez tę nadpobudliwość, natłok myśli i poczucie, że dzień był za krótki, że nie zrobiłam tego czy tamtego, do tego stopnia, że o 2 wpadłam na pomysł, że w ogóle nie pójdę spać. Jednak przeprowadziłam ze sobą poważną rozmowę i wytłumaczyłam sobie, że nie wpłynie to dobrze na moje samopoczucie a mój niedożywiony organizm potrzebuje odpoczynku. Nie wiem skąd biorę siłę na te dni hiper aktywności przy tak niskich bilansach. Ostatni raz taką skrajność i chęć robienia wszystkiego na raz miałam w styczniu. Kupiłam wtedy dwie książki z zakresu samorozwoju i co? Przeczytałam kawałek jednej, bo tylko tyle zdążyłam zanim przełączyła mi się wtyczka w mózgu 😂 W czwartek w Empiku skusiłam się na "7 nawyków skutecznego działania", ponieważ książka ta była w promocyjnej cenie (19,99 zł z 45 zł!) i wyobraźcie sobie moją minę, gdy w domu okazało się, że właśnie wtedy na początku roku kupiłam tę samą książkę i nawet jej nie tknęłam😡 Ciężko mi było to sobie wybaczyć, zwłaszcza że nie posiadam aktualnie pieniędzy na takie zbędne wydatki. Teraz chciałabym wyrobić sobie rutynę czytania zaraz po przebudzeniu, minimum 30 min. właśnie takich pozycji dotyczących rozwoju osobistego i zamierzam zacząć od wyżej wymienionego tytułu. Ogólnie chciałabym popracować nad moimi porankami i higieną snu, ponieważ sposób budzenia się bardzo wpływa na mój nastrój w ciągu całego dnia. Zamierzam wrócić do bujo i monitorować swoje nawyki, planować dni, zapisywać nastrój itd. Prowadzicie takie dzienniki/ planery? Możecie mi podrzucić jakich zeszytów/notesów do tego używacie 😍 Mam piękny zeszyt, który kupiłam na Teneryfie za niemałe pieniądze i prowadziłam tam taki bullet journal przez niecałe 3 miesiące, więc jest w nim sporo miejsca, ale ma dość cienkie kartki a zależy mi na wyższej gramaturze, także jeśli macie swoich ulubieńców (nie za miliony monet) to bardzo mi pomożecie. 

W moim idealnym świecie: 

- wracam do nauki hiszpańskiego 

- wracam do prowadzenia bujo/ plannera

- zakładam zeszyt, w którym piszę opowiadania

- wracam do pisania wierszy

- wracam od pisania na blogach grupowych (typu https://new--york--city.blogspot.com/ - miałam tam już kilka postaci) 

- z rana czytam książki z zakresu rozwoju osobistego 

- wieczorem czytam książki w ramach rozrywki

- wdrażam do porannej rutyny rozciąganie

- biegam przynajmniej 3 razy w tygodniu, min. 1 km

- prowadzę dziennik snów

- wprowadzam dni self-care

- dostaję się na studia, pilnie się uczę i zdobywam stypendium

Myślicie, że można to wszystko ogarnąć w jedną dobę? Wybaczcie mi ten przydługi post. Jakaś część mojej energii znalazła tutaj ujście. Chciałam się tym wszystkim z Wami podzielić i też w pewnym sensie ogarnąć swoje myśli. 

Trzymajcie się! 


poniedziałek, 27 września 2021

#38 błędne koło bezużyteczności

Witajcie w poniedziałek, 

ostatnio coraz częściej dopada mnie uczucie marnotrawstwa. Myślenie o tym ile ciekawych, pożytecznych i kreatywnych rzeczy mogłabym robić a jednocześnie trwanie w byciu leniwą kluchą. Kiedyś przez jakieś 3 miesiące (słomiany zapał od zawsze) prowadziłam bullet journal, w którym mam m. in. cele na 2020 r. - jedyne co udało mi się odhaczyć to magisterka. Nie kontynuowałam nauki hiszpańskiego, nie nauczyłam się języka migowego, nie opanowałam podstaw kaligrafii, nie zaoszczędziłam pieniędzy - ba! wszystkie oszczędności wydałam po drodze. Jak tak na siebie patrzę to czuję przeogromną odrazę. Czuję się jak wielka letnia mucha, która została uwięziona i czasami ma zrywy walki, bzyczy i obija się o ściany, ale ostatecznie i tak jest skazana na śmierć. Od małego mama wmawiała mi, że mam słomiany zapał, więc nie ma sensu zapisywać mnie na jakiekolwiek zajęcia i chyba miała rację, bo jako "dorosła", bardziej decyzyjna osoba, wybieram aktywności, które po jakimś czasie porzucam. A wiecie co jest najgorsze? Że ja tak na serio angażuje się całą sobą w to COŚ. Weźmy na przykład naukę hiszpańskiego - oprócz tego, że nakupiłam sobie książek i przeróżnych materiałów, to zapracowałam sobie i pojechałam na dwa tygodnie na Teneryfę na kurs tego języka. Nie była to tania sprawa, więc możecie sobie wyobrazić, że moja motywacja była naprawdę duża - przez jakiś rok. Rysowanie i malowanie trzymało się mnie około 1,5 roku i tutaj, jakby to wszystko zliczyć to wydałam na materiały około 2/3 tysięcy (serio, jest to drogie hobby, zwłaszcza jeśli ma się problem z zakupoholizmem). Cud, że wytrwałam na 5-letnich studiach (pierwsze studia rzuciłam po pierwszym semestrze). Miewałam też krótsze "zrywy" - planowałam wyjazd na erasmusa, wyjazd jako au pair, lekcje baletu, lekcje gry na pianinie, wyjazd na misje/ wolontariat... Czy cokolwiek z tego zrobiłam? No cóż... A, jeszcze odkąd pamiętam marzy mi się napisanie książki, zaczynałam już kilka razy. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę zwalić winy na osoby trzecie czy czynniki zewnętrzne. Każde zaniechane działanie i zmarnowany dzień jest tylko i wyłącznie moją winą i mam tego świadomość. Choć dobrze znam to uczucie, tę frustrację, ciężko mi sobie z nią poradzić i zawsze przy tego typu rozmyślaniach wkracza mój border i chcę umrzeć, zniknąć itd. 😂 To taki śmiech przez łzy, wiem, że tak naprawdę nie chcę umierać, nie jestem w epizodzie depresyjnym, kilka dni temu miałam najwspanialsze urodziny w życiu, jestem w szczęśliwym związku 💕 Także pocieszające jest to, że mam świadomość tego, że te myśli nie do końca są moimi prawdziwymi myślami, wiem też, że odejdą na jakiś czas a później wrócą. I tak w kółko. 

Dzisiejszy dzień, choć słoneczny i całkiem ciepły, jest po prostu nie moim dniem. Przyczyniła się też do tego waga, moja wyrocznia. W urodziny trzymałam "czystą michę". W piątek zobaczyłam 54,5 kg, ale z*ebałam. W sobotę mieliśmy gości i popłynęłam... Wypiłam sporo piwa, zjadłam o wiele więcej niż jem teraz na co dzień i wczoraj pojawiło się 55,8 kg. Dziś jest 55,6 kg i rozumiem, że wpływają też na to dni płodne, ale nie potrafię sobie wybaczyć tej soboty. Jestem na siebie przeogromnie wściekła i czuję obrzydzenie. Najgorsze jest to, że ja wcale nie pochłonęłam dużych ilości jedzenia, najwięcej kalorii wleciało z piwem. Też tak macie, że jak zawalicie i pojawia się więcej na wadze to zamiast  silniejszej restrykcji czujecie silniejszą chęć jedzenia? Chora logika. 

Dzisiejszy dzień spisuję na straty. 

Trzymajcie się!