wtorek, 30 lipca 2024

#47 aktualizacja cielska i ZO (part. 2)

 Hej! 

Ostatnio naszła mnie myśl, czy moje treści nie są/nie będą dla Was triggerujące? Widzę, że sporo z Was przez ten czas rzeczywiście poprawiło swoją relację z jedzeniem, a ja? No cóż, weszłam znowu na ścieżkę głodówki (jem poniżej 1000 kcal, zazwyczaj w granicach 500 - 800), choć tym razem trochę bardziej świadomie. Staram się mieć w głowie doświadczenia sprzed trzech lat i w tym całym szaleństwie zachować jakiś balans. I dziś idę na pizzę 🤭 Już przed weekendem umówiłam się z mężem, że pójdziemy w tym tygodniu i od tamtej pory o tym myślę, no ale pójdę. 

Kontynuując poprzedni post... Wydaje mi się, że jak już zaczęłam jeść, to te kilogramy początkowo nie przybywały nie wiadomo jak szybko, ale też nie miałam wagi, więc ciężko wyczuć. Moje ciało odżywało w swoim tempie natomiast teraz, z perspektywy czasu widzę, że moja głowa została zupełnie bez zaopiekowania, dlatego też nie mogę powiedzieć, że wyszłam z ZO. Ja je uśpiłam. I celowo używam tu słowa "ja", ponieważ nie chciałam o tym rozmawiać ani na terapii ani nigdzie, zablokowałam to w sobie, jakby nie było tematu. Było dobrze dopóki nie zobaczyłam tych zmian w ciele, tego że "chude" ciuchy już nie pasują, a później tych cyferek na wadze, które napędzałam. Miałam w sobie sporo smutku i złości, że tak to się potoczyło i że zostało mi odebrane moje ciało, nad którym wtedy pracowałam te kilka miesięcy. Co z tego, że gdy je miałam i tak mi się nie podobało... 

Zawsze miałam tendencję do zajadania stresu, więc w ostatnim roku/ dwóch często korzystałam z tego sposobu + piwo, a to wiadomo bomba kaloryczna. 

Tym razem również nie brakuje w tym matki. Wtedy, gdy miałam zacząć jeść początkowo rzucała teksty typu, "nie możesz jeść za dużo żebyś za bardzo nie przytyła", później przestała, bo mój mąż jej wytłumaczył, że to tak nie działa, ja też podsyłałam jakieś filmiki, np. o minnie maud, czy o tym czym jest extreme hunger. Niby przestała komentować, ale nie oszukujmy się, w środku na pewno nadal miała strach, że zrobię się za duża w jej kanonie. W każdym razie swoje komentarze powstrzymywała dość długo, bo aż do tego roku. Wtedy, gdy zaczęłam przybierać na wadze powiedziałam jej, że nie chce nigdy więcej słyszeć komentarzy na temat mojej wagi i wyglądu, tego czy przytyłam czy schudłam, że mam w domu lustro. I przyznaję, że aktualnie te komentarze są delikatniejsze niż poprzednim razem, ale... Bardzo mocno nałożyły się z moim obrzydzeniem do siebie, bo 73 kg to nie jest waga, w której jestem w stanie się dobrze czuć, to nawet wykracza poza prawidłowe BMI. 

Początkiem czerwca zaliczyłam egzamin teoretyczny i praktyczny na psychoterapii i oczywiście świętowaliśmy pizzą i piwem a tak się złożyło, że byliśmy wtedy u mojej mamy i coś tam wspólnie oglądaliśmy. Ona oczywiście pizzy nie jadła, miała pewnie jakieś musli. No i się zaczęło, że nie powinnam, że będę wyglądać jak X (moją ciocia, która bardzo, ale to baaardzo przytyła po dwóch poradach, pewnie jakieś kwestie hormonalne, ale moja mama ciągle się jej czepia). Moja reakcja? Wtulić się w męża. Kiedyś takie komentarze wywoływały smutek i złość, teraz tylko smutek i to taki, że praktycznie od razu chce mi się płakać. Jakoś po dwóch tygodniach również byłam na weekend w domu, tym razem sama i praktycznie nie wychodziłam z pokoju, bo widziałam spojrzenia mojej mamy na moje ciało i mojego ojczyma, z którym na pewno o tym rozmawiała. Jest lato, a ja nie jestem w stanie w tamtym domu ubrać krótkich spodenek i przylegającej koszulki. W każdym razie podjęłam wtedy decyzję, że teraz to już na poważnie biorę się za siebie i od poniedziałku (24.06) zaczęłam liczyć kcal. We wtorek miała miejsce jeszcze jedna sytuacja, która mnie w tym wzmocniła i też miała związek z moją mamą. Mój mąż był tam coś zawieźć czy odebrać i moja mama zatrzymała go jak już wsiadał do auta żeby strzelić mu pogadankę, że powinien zatroszczyć się o moją dietę, że nie powinnam jeść tak niezdrowo, no bo... wiadomo, będę gruba. Nie wiem jakich dokładnie słów użyła, bo mój mąż przekazał mi to jako coś humorystycznego, natomiast dla mnie to był tak wielki cios... że moja matka już za moimi plecami mówi do męża teksty w stylu, że ma mi ograniczać jedzenie... Tak wtedy pękłam, że ryczałam chyba z dwie albo trzy godziny. 

Na drugi dzień z jeszcze większym spokojem i motywacją kontynuowałam głodówkę. 

Dziś na wadze: 66,4 kg 

🫡

7 komentarzy:

  1. Nie myślałaś może nad zdrową dietą? Zdrowym schudnięciem? Efekt będzie ten sam, a jednak mniejsza szansa, że się znowu zatracisz w odchudzaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślałam, próbowałam i to te nieudane próby, dlatego też tu wróciłam. Nie potrafię wyzbyć się działania według zasady "wszystko albo nic" jeśli chodzi o jedzenie

      Usuń
  2. Zgadzam się z Panną A., że z takim zdrowym podejściem do diety i jedzenia też można wiele zdziałać. Ja może nie jestem jakimś super świetnym przykładem (bo wszystko znów przytyłam hehe), ale między listopadem '22 a kwietniem '23 bez żadnych drastycznych zmian zeszłam z 75 kg do 67. Trzymając się w kaloryce 1500-1700 i ćwicząc 2-3 razy w tygodniu. Rezultaty rozłożone w czasie, ale gdyby nie sporo problemów okołożyciowych to pewnie stabilnie schodziłabym dalej. A głodówki mogą się skończyć napadem i to tylko napędzi błędne koło. Od matki w takim układzie może spróbuj się trzymać z daleka.. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na ten moment nie potrafię, mój styl jedzenie teraz jest dla mnie banalnie prosty, przyjemny i potrafię tak funkcjonować, natomiast ograniczyć częściowo póki co nie umiem

      Usuń
  3. Mnie to nie triggeruje bo raczej mam zdrowe podejście do diety. Tak jak napisałam na swoim blogu - miałam krótki epizod niezdrowego spadku wagi ale był podyktowany ogromnym stresem jakim odczuwałam i zwyczajnie nie mogłam jeść. Potem wróciłam do zdrowego odchudzania. Przykro mi czytać, że tak dużo osiągnęłaś i w pracy i w związku i pewnie jeszcze na wielu innych płaszczyznach a problem zaburzeń odżywiania spadł na boczny tor:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze świadomie, albo może ZO przez Ciebie przemawiają, sama dążysz do autodestrukcji i wchodzenia w to jeszcze raz:(

      Usuń
    2. dążenia do autodestrukcji zawsze było we mnie sporo i to taki wiecznie głodny wilk we mnie, który żyje nawet wtedy, gdy go nie dokarmiam xd

      Usuń