Hej!
Rzadko teraz piszę, bo trochę się motam w odchudzaniu i nie do końca wiem, czego chcę. Część mnie chce wskoczyć na wyższą kalorykę, ale silniejsza jest ta część, która mnie przed tym blokuj. Mam poczucie, że jem za dużo i dlatego tak powoli spada mi waga, ale logicznie wiem, że to nieprawda. Ciągle jestem w granicach 600-900 kcal, ale przynajmniej jem porządne śniadania. Porządne w znaczeniu, że są odpowiednio zbilansowane, zdrowe i pożywne :D A biorąc pod uwagę moje zerowe umiejętności kulinarne - smakują wyśmienicie, więc się nieco pochwalę.
W zeszłym tygodniu miałam dni płodne i podczas owulacji waga podskoczyła mi o cały kilogram w ciągu dwóch dni... Zauważyłam, że to właśnie w tym czasie mam najwyższe wzrosty wagi, większe niż przed okresem. Dzisiaj wróciłam do 56,8 kg, czyli dokładnie tyle samo ile było tydzień temu.
Staram się mieć zbilansowane makro (fitatu jest naprawdę cudowne!), aby nie mieć zachcianek na słodkie, ale coraz częściej odczuwam głód psychiczny i tęsknotę za nażarciem się, dosłownie takim obżarciem niemal do porzygu (wybaczcie dosłowność). Są dni kiedy pozwalam sobie przykładowo na ciastko i z moją głową wszystko jest w porządku, ale są również dni kiedy chcę ciastko, ale mój mózg tak mocno mi zabrania, że nie jestem w stanie go zjeść - i tak było w zeszłym tygodniu. Sięgnęłam po ciastko, włożyłam do ust, pogryzłam i wyplułam. To chory sposób, ale zaspokoił moje pragnienie. Nie jest to u mnie częsta praktyka (chyba jakoś trzy/cztery razy mi się to zdarzyło), ale chyba między innymi przez to moja psychoterapeutka zapytała mnie dziś, czy nie myślę, że mam zaburzenia odżywiania w kierunku bulimicznym. Nie, nie myślę tak.
Trzymajcie się!